Foals - Holy Fire [konkretna recenzja]
2/12/2013 12:35:00 PM
Foals przynoszą nam jeden z najbardziej oczekiwanych albumów tego roku – HOLY FIRE. Jak Brytyjczycy wypadli tym razem? Trzecia płyta w dyskografii, wielkie oczekiwania, singiel Inhaler, singiel My Number, aż w końcu słowa wokalisty: ‚The whole album fucking stinks!’
Zanim jednak przejdę do konkretów, pozwolę sobie na kilka słów wstępu.
Na samym początku warto podkreślić, że dwa poprzednie krążki
zespołu odniosły wielki sukces. Pierwszy – Antidotes (2008) wbił się na
3 miejsce list UK oraz zdobył status Gold, niczym jego następca – Total Life
Forever (2010), który uplasował się na 8 miejscu i został nominowany do Mercury
Prize 2010. Dopieszczony pod każdym względem indie rock, wymieszany z popem
i elektroniką stał się receptą na sukces. Bez wątpienia, zespół Foals zajmuje
obecnie wysoką pozycję w świecie muzyki rozrywkowej.
Moja przygoda z Foals na dobre rozkręciła się pod koniec
2012 roku. Single promujące nowe wydawnictwo pozytywnie zmiażdżyły mi głowę.
Tak doskonałych kompozycji dawno nie słyszałem, dlatego już teraz polecam Holy
Fire osobom, które do tej pory przechodziły obojętnie obok chłopaków z Oxfordu.
Fani na pewno będą zadowoleni, bo to co zespół wyprawia na tym albumie jest znakomitym
połączeniem dwóch poprzednich. Jest tu tylko kilka „małych” dodatków, ale o tym
w dalszej części recenzji.
Album otwiera kawałek Prelude…
Dawno nie słyszałem tak dobrego wejścia w płytę. Powoli rozkręcający się, by nagle zaskoczyć mocnym, ostrym i konkretnym uderzeniem z wokalem Yannis’a. Cztery minuty, które mijają w mgnieniu oka. Wydaje mi się, że tym wstępniakiem zespół odkrył karty, a przekaz stał się prosty – przygotujcie się na chwile, w których zwolnimy tempo, ale też takie, w których będziecie mogli odegrać się na mniej lubianym sąsiedzie.
Dawno nie słyszałem tak dobrego wejścia w płytę. Powoli rozkręcający się, by nagle zaskoczyć mocnym, ostrym i konkretnym uderzeniem z wokalem Yannis’a. Cztery minuty, które mijają w mgnieniu oka. Wydaje mi się, że tym wstępniakiem zespół odkrył karty, a przekaz stał się prosty – przygotujcie się na chwile, w których zwolnimy tempo, ale też takie, w których będziecie mogli odegrać się na mniej lubianym sąsiedzie.
W tym momencie wchodzą wspomniane już single: mocny Inhaler
oraz popowy My Number. Inhaler sprawił, że o Foals znowu zrobiło się
głośno. To był dobry powrót. Każdy oczekiwał, że tak właśnie będzie wyglądać
nowy album. Dzisiaj już wiemy, że jest to najgłośniejszy utwór na płycie. My
Number jest miłym eksperymentem, który wypalił. Żadna mysz nie ucierpiała,
a każdy z nas ma ochotę pobujać się w tych czilałtowych nutach. Proste zwrotki, chwytliwy refren: ‚You
don’t have my number, we don’t need each other now.’
W Bad Habit na pierwszy plan wychodzi głos wokalisty,
który miesza się ze świetnymi riffami gitarowymi, do których na pewno będziecie
wracać.
W piątym już utworze na tym albumie ujawnia się kolejne mocne ogniowo Foals –
perkusja, jako główny bohater genialnie aranżuje cały track Everytime.
Trudno uwierzyć, że półmetek już za nami. Czas na Late Night, czyli
najbardziej mroczną, głęboką i jedną z lepszych kompozycji na albumie. Nutkę
mieliśmy okazję posłuchać przed premierą, kiedy Panowie zagrali w Abbey Road
Studios. Niektórzy już porównują obydwa kawałki. Dla mnie wersja live jak i
albumowa są tak samo dobre.
Out of the Woods jest trakiem na skalę My Number,
chociaż nieco słabszym. Tłem stają się różnego typu instrumenty, wchłaniane
przez wokal Philippakisa. Dobry trak na brzydką pogodę.
Pisałem coś o skrzypcach? W Milk & Black Spiders, dostajemy lokomotywę napędzaną gitarą i smyczkami, które podkręcają emocjonalny wydźwięk kawałka.
Co za perfekcja!
Pisałem coś o skrzypcach? W Milk & Black Spiders, dostajemy lokomotywę napędzaną gitarą i smyczkami, które podkręcają emocjonalny wydźwięk kawałka.
Co za perfekcja!
Tymczasem dochodzimy do najbardziej oszukanego wstępu
wszechczasów – kiedy odpalicie Providence pomyślicie podobnie. Haczyk
jest w tym, że to utwór wyciągnięty żywcem z debiutanckiego albumu. Mega power,
wszystko trzaska tak jak należy – yep to Foals! Końcówką tego traka możecie
„dobić” sąsiadów i z przyjemnością wprowadzić ciszę nocną.
Uwaga, ostatnia prosta! Przypomina o tym melancholijny Stepson.
Po raz kolejny zwalniamy tempo, na pierwszy plan ponownie wychodzi głos
niezastąpionego wokalisty, który i tak już odwalił kawał dobrej roboty. Po
chwili zaczynamy żałować, że album ma tylko 11 kompozycji, ponieważ Moon
miażdży magią, która została zatrzymana na sam koniec. Ktoś powie, że jest to
cholernie smętna piosenka – przyznam mu 100% racji, dodając przy tym – jak
niepowtarzanie klimatyczna! Wow.
‚…it is coming now, my friend, it’s the end.’
Uważam, że Holy Fire jest najlepszym albumem w dyskografii Foals.
Mieszanka spokoju i wybuchowości, kontrast za kontrastem. Niektórzy mogą być
zawiedzeni, że mało jest traków podobnych do singla Inhaler, a spokój momentami
przytłacza album. Uważam, że nie jest to odczuwalne, ponieważ wszystko jest
umiejętnie zrównoważone i zaskakujące. Panowie wyciągnęli wszystko to, co
najlepsze z poprzednich płyt, dodali max melodyjności, przyłożyli się do strony
lirycznej i tym samym podnieśli sobie poprzeczkę na kolejny album. Ciężko
będzie im przeskoczyć samych siebie, ale kto to wie… tak przecież tworzyły się
legendy, ponadczasowe albumy, zespoły, o których szybko nie zapomnimy.
Tracklista:
1. Prelude
2. Inhaler
3. My Number
4. Bad Habit
5. Everytime
6. Late Night
7. Out Of The Woods
8. Milk & Black Spiders
1. Prelude
2. Inhaler
3. My Number
4. Bad Habit
5. Everytime
6. Late Night
7. Out Of The Woods
8. Milk & Black Spiders
9. Providence
10. Stepson
11. Moon
10. Stepson
11. Moon
Ocena: 9/10
Moja rekomendacja!
~ pattt
Powyższa treść recenzji, której jestem autorem, pojawiła się na portalu outrave.pl.
Pozostaje Wam CTRL'ować mojego bloga oraz fejsbuka! :)
0 komentarze
Tutaj możesz wyrazić grzecznie swoją opinię :)